Oenpelli (Terytorium Północne)
Pytałem rdzennych mieszkańców Australii o Ścieżki Snu. Raczej niewielu w ogóle chciało ze mną rozmawiać na ten temat i każdy odpowiadał inaczej. To tak, jakby Rdzenny pytał nas o życie wieczne z chrześcijańskiego punktu widzenia. Musiałbym mu powiedzieć, że mamy raj, z którego zostaliśmy wygnani, czyściec i piekło. Na nasze życie patrzymy z perspektywy przeszłości, nieudolnie próbujemy złapać teraźniejszość i za często myślimy o przyszłości. Nie zrozumiałby nas.
Rdzenni mają tylko jedną krainę, tu i teraz, i jeden czas, w którym teraźniejszość dokładnie splata się z przeszłością i w którym nie ma miejsca na przyszłość. Dla nich każdego dnia zaczyna się świat, który w bezpośredni sposób jest zespolony z Czasem Snu Przodków. Chodzi tu o odniesienia mitologiczne do okresu stworzenia świata, które mają ciągłość w teraźniejszości. Ten kosmos pozostaje dla mnie nie do końca jasny, ale im bardziej się w niego zanurzam, tym większą czuję satysfakcję, która powoli przeradza się w silną więź. Najmocniej poruszył moją wyobraźnię temat Ścieżek Śpiewu. Zdradziłem już, że muzyka jest dla mnie ważna. Spędziłem kilkanaście lat z muzykami rockowymi jako ich manager, od wielu lat piszę o jazzie. Niezwykłe i fascynujące jest dla mnie to, że Pierwsze Ludy traktują pieśń jak mapę, że potrafią drogę przez busz zaśpiewać. Są jak ptaki, które wyśpiewują trasy przelotu – setki, tysiące kilometrów. Pieśń, mająca na całym świecie znaczenie estetyczne, pobudzająca silne emocje, dla nich ma funkcję praktyczną.
– Zdobywać świat to dla nas poszerzać mapę Pieśni – próbował tłumaczyć mi Amaroo, poczciwy i ciągle uśmiechnięty Aborygen, którego spotkałem w osadzie Oenpelli, w Parku Narodowym Kakadu. Trafiłem tu zwabiony krajobrazami równiny zalewowej rzeki East Alligator. Były tam billabongi, czyli pozostałe po powodzi w porze wilgotnej jeziorka, wypełnione liliami wodnymi i… krokodylami. W upalny dzień kusiło mnie, żeby się w nich zanurzyć. Amaroo był dobrym rozmówcą, chciał mi coś przekazać. Jego oczy były pełne godności. Mówił spokojnie, powściągliwie, językiem zrozumiałym dla białego człowieka. Miałem wrażenie, że mówi do mnie jak do dziecka, cierpliwie i pogodnie. Mógłbym rozmawiać z nim godzinami, pewnie zesłał mi go Tęczowy Wąż.
– Kiedyś każdy z nas miał na własność kawałek ziemi. Aktem własności była właśnie Pieśń – opowiadał.
Mojej wyobraźni uczepiła się piosenka Beaty Kozidrak, za którą zresztą nie przepadam.
– „Nie ma, nie ma wody na pustyni…” – zanuciłem Amaroo i zapytałem, czy z tą pieśnią gdziekolwiek zajdę.
– Jeśli jest dobra, to na listy przebojów w twoim kraju. Jeśli jest rewelacyjna, czeka na ciebie świat – ironizował Amaroo, ale sam się
o to prosiłem.
– Z tą piosenką nie zajdziesz daleko, bo nie dostałeś jej w sposób rytualny i na zawsze, a jej słowa nie znaczą nic. Nie zajdziesz z nią nigdzie – tłumaczył Amaroo i dalej wyjaśniał:
– Nasza Pieśń może łączyć przeciwległe końce Australii, często przekracza granice językowe, czyli kolejne kraje. Pieśń opisuje przyrodę, a ja, wędrując Ścieżką Śpiewu, zdobywam moc. To wciąga jak wir wody, niesie jak motor. To ma ogromną MOC!
– Rozumiem, że z Pieśnią na ustach przemierzacie kraj. To jedna melodia. Jest tam skończona, określona liczba taktów, tylko słowa się zmieniają – próbowałem nadążać, niewiele jednak z tego rozumiejąc.
– Moje zwrotki to moja ojczyzna. Idę i śpiewam. Idę, bo śpiewam. Po wyśpiewaniu ostatniej zwrotki dochodzę do granicy swego terytorium.
– Ale Ścieżka Śpiewu idzie dalej, nawet tysiące kilometrów. Ta sama melodia śpiewana jest w wielu językach! To jak nauczyć się Odysei, wkuć na pamięć mapę i z nią przemierzać świat – wreszcie złapałem.
– Tak, podobnie jak ty, ale bez paszportu i wiz mogę przekroczyć „granicę”. Dziadek namawiał mnie do takich podróży, ale nie dalej niż dwa „kraje” za „granicą” – powiedział.